piątek, 21 października 2011

Dzień za dniem, Corky Thatcher


@ Jack Teagle


Benvenuti,

Śmiało mogę stwierdzić, że oswoiliśmy się już z dzielnią. Po enigmatycznym pożarze przy torach w środę już mało co, jest w stanie nas zaskoczyć. Na naszym piętrze mieszka chyba mafia. Jakaś blond donna, co ma wielką plazmę oraz obrazy w złotych ramach na ścianie. No i sprowadza sobie dziwnych gachów z siwizną na brylantynie o równie dziwnych porach. Półświatek przestępczy, mikroświatek etniczy. Git majonez. Podobno w Rzymie młodzi i oburzeni są tak oburzeni, że demolują miasto. Ciekawe, czy mediolańska młodzież przyłączy się do wielkomiejskiej zabawy.
A może ten pożar należy potraktować jako jutrzenkę rozpierdolu? Numer do konsulatu mamy zapisany.

Czy wiecie, że panie na poczcie nie wiedzą, że Austria należy do Unii Europejskiej? Ciekawe, co interesującego mają do powiedzenia o Polsce. Chciałbym zapytać, ale chyba się nie zrozumiemy. Ale zaraz, z Polską kłopot miała azjatka w Vodafonie, która zmuszona była zapytać koleżanki, co to niby jest ten Poland. Jak Polska to Polacy. Rodaków spotkaliśmy raz, i to na naszej dzielni. Dwóch koleżków w szarych spodniach dresowych (szary drelich to jest jakiś dress code imigrancki). Z twarzy podobni do nikogo, ale nie przeklinali.

Wszyscy tu palą szlugi. Dużo szlugów, więc nie czuje się napiętnowany spojrzeniami ani tym bardziej zakazami jarania na przystankach. Tak, dmucham dymem ludziom w twarz, jak Stalin dzieciom, co mu na kolanach siedziały. Oczywiście, tego nie popieram. Oburzające i prostackie zachowanie. Dziś znów dałem wyraz swojej małomiasteczkowości, kiedy udaliśmy się w południe na taki targ uliczny, jakie pokazują w filmach o Toskanii i reklamie Knorra, tej, gdzie lasia robi zakupy i rozpływa się nad zapachem marchewki od rolnika. No nic. W każdym bądź razie moją uwagę wzbudziły nie warzywa i owoce, jakich wcześniej nie znałem czy świeże ryby na lodzie, ale obrzydliwe lalki niemowlaki na chińskim stoisku. Żałuje, że nie zapytałem o cenę. Przynajmniej miałbym z kim spać.

Przykleiłem tez zdjęcie Cindy Crawford w łazience i mapę miasta na lodówce. To tak w ramach ocieplania tych wnętrz (bo na prawdziwym ocieplaniu oszczędzamy i siedzimy w swetrach).

Żegnam się z Państwem, jedząc kisiel malinowy.

Ciao,
Sergio Botti

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz