czwartek, 17 listopada 2011

...kara


@ Frederic Leury


Hej, to ja!

Przepraszam za ciszę, przepraszam, że żyję. Taka mała przerwa w dostawie myślenia. Dzisiejszy dzień zaowocował prawdziwie złotą maksymą – Włochy to jednak są Włochy. No i tak. Czekałem dziś ponad trzy godziny w kolejce do profesora Italo (tak, to nazwisko), który podobno boi się studentów z wymiany, po czym weszły jakieś kobiety z administracji i ogłosiły strajk. Podczas ewakuacji z pracowni ktoś zapierdolił mi szalik, co przelało szale (szal) goryczy. Ale bywa też milej, piękniej. Na przykład na cmentarzu. Monumentalne grobowce, patetyczne rzeźby. Szukam dziewczyny na randkę – wino na grobie, Cześć, Tereska wersja deluxe. W bonusie sesja zdjęć profilowych na mogile poległych żołnierzy. Aha, kilka dni temu stuknął miesiąc naszej banicji. Pora kopnąć w kalendarz. Kopnę się w wątrobę raz jeszcze i otworze butelkę czerwonego wina (Karu, pozdrawiam!). Prawie jest okazja i funkcjonalny alkoholizm. Wino jest czerwone jak krew, która wypływała z pękniętych żył, które mi się ostatnio śniły. Pozdrawiam też Żyda w Mediolanu, niechaj gwiazda oszczędności nigdy nie zagaśnie. Ażeby jeszcze rozrzedzić tę biegunkę myśli, to dodam, że widziałem ruskie modelki z torebkami Prady i Chanel, co kupowały startery telefoniczne i pytały o zasięg w Hong Kongu. Tyle wielkiego świata. Jeśli chodzi o tryb makro, to w makdonaldzie biegają karaluchy.

Karaluchy pod poduchy,
Paolo Cozza

niedziela, 6 listopada 2011

zbrodnia i...



@ Aleksandra Waliszewska


Siema,

Chyba mieszkam w Londynie, bo od trzech dni nieustannie leje. Tylko czekać, aż przecieknie nam dach. Na dzielni mieszkają zaradni ludzie, którzy jeżdżą w miasto sprzedawać parasolki przy wyjściu z metra. W komunikacji miejskiej jest swojsko. W metrze jakieś ruskie baby obgadywały nas przez 7 stacji, w tramwaju spał zajebany żul i zwariowany Amerykanin, odstawiający one man show. Usłyszeć można było laury na cześć Steva Jobs’a, jak i zapewnienia o zajebistości życia. Pamiętajcie: don’t worry, be happy! Wczoraj miało miejsce niecodzienne wydarzenie. Otóż jakieś stowarzyszenie zorganizowało wycieczkę po byłych mieszkaniach włoskiej mafii. Jako, że jeden adres był niedaleko, to wbiliśmy się na wizję lokalną. Niestety zamiast zaciągnięcia się atmosferą zła, bogactwa i prostytucji, zafundowano nam wizytę w skromnym m2, zamieszkałym przez szczęśliwą rodzinę. Dlaczego tak oraz kto za to zapłacił? Nawet mafia potrafi rozczarować. Życie akademickie się rozkręca, po korytarzach latają gołębie, a śliczna włoszka od historii sztuki współczesnej jest fanką Pawła Althamera. Od tych świńskich porcji makaronu rośnie mi brzuch. Chyba pora zabawić się w więzienie i napierdalać 100 pompek na jednej ręce albo z przyklaśnięciem. Trzy razy dziennie, codziennie.

Z wyrazami szacunku,
Jerzy Nasierowski

wtorek, 1 listopada 2011

Tristezza e malinconia



Salve!

To miasto nie przestaje zaskakiwać. Jak pisałem poprzednio, wraz z poniedziałkiem miał zacząć się nowy etap pt. edukacja. Skończyło się jednak na całowaniu klamek w opustoszałym gmachu prastarej Akademii Sztuk Pięknych. Siedzimy w szklanym kloszu i nawet tutaj obchodzą dziś święto, zamykając WSZYSTKIE sklepy. A miała być dziś piękna zakrapiana noc dziadowa. Co mi pozostało? Wziąć się w końcu za dyplom. Ale wezmę się jutro. Przemyślałem sobie ostatnio kilka rzeczy w nocy (co nie było łatwe, nadal się czuję otępiały) i nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków. Słucham dużo muzyki i czytam dużo książek. To taka terapia, trening utraconego rozumu do otwarcia sezonu pracy nad wykształceniem wyższym. Spoko byłoby zwariować jak Zelda Fitzegarld albo bawić się jak Kosiński, ale umrzeć w Mediolanie to jednak jest ostry przypał. Piszę o śmierci, gdyż dziś dzień wszystkich zmarłych. Jedną z takich atrakcji tego miasta jest plac, gdzie kiedyś powieszono zwłoki Mussoliniego i jego małżonki do góry nogami, co by się oswobodzony lud ucieszył. W sklepie chińskim (jedyny otwarty oprócz hinduskiego) widziałem dziś komplet zniczy. Takich skromnych, jak należy. Może powinienem zakupić i zapalić sobie w intencji powrotu kreatywności i myślenia. Brakuje mi dziś bardzo filmu ‘Znachor’ na podstawie powieści Dołęgi – Mostowicza. Od kilku lat, zawsze w ten posępny dzień uważnie oglądałem, ewokując sobie jeszcze większy smutek.

Smutnych świąt,
Janusz Głowacki

*Dziś zamiast uczty dla oka – strawa dla ucha.