niedziela, 6 listopada 2011

zbrodnia i...



@ Aleksandra Waliszewska


Siema,

Chyba mieszkam w Londynie, bo od trzech dni nieustannie leje. Tylko czekać, aż przecieknie nam dach. Na dzielni mieszkają zaradni ludzie, którzy jeżdżą w miasto sprzedawać parasolki przy wyjściu z metra. W komunikacji miejskiej jest swojsko. W metrze jakieś ruskie baby obgadywały nas przez 7 stacji, w tramwaju spał zajebany żul i zwariowany Amerykanin, odstawiający one man show. Usłyszeć można było laury na cześć Steva Jobs’a, jak i zapewnienia o zajebistości życia. Pamiętajcie: don’t worry, be happy! Wczoraj miało miejsce niecodzienne wydarzenie. Otóż jakieś stowarzyszenie zorganizowało wycieczkę po byłych mieszkaniach włoskiej mafii. Jako, że jeden adres był niedaleko, to wbiliśmy się na wizję lokalną. Niestety zamiast zaciągnięcia się atmosferą zła, bogactwa i prostytucji, zafundowano nam wizytę w skromnym m2, zamieszkałym przez szczęśliwą rodzinę. Dlaczego tak oraz kto za to zapłacił? Nawet mafia potrafi rozczarować. Życie akademickie się rozkręca, po korytarzach latają gołębie, a śliczna włoszka od historii sztuki współczesnej jest fanką Pawła Althamera. Od tych świńskich porcji makaronu rośnie mi brzuch. Chyba pora zabawić się w więzienie i napierdalać 100 pompek na jednej ręce albo z przyklaśnięciem. Trzy razy dziennie, codziennie.

Z wyrazami szacunku,
Jerzy Nasierowski

4 komentarze: