wtorek, 1 listopada 2011

Tristezza e malinconia



Salve!

To miasto nie przestaje zaskakiwać. Jak pisałem poprzednio, wraz z poniedziałkiem miał zacząć się nowy etap pt. edukacja. Skończyło się jednak na całowaniu klamek w opustoszałym gmachu prastarej Akademii Sztuk Pięknych. Siedzimy w szklanym kloszu i nawet tutaj obchodzą dziś święto, zamykając WSZYSTKIE sklepy. A miała być dziś piękna zakrapiana noc dziadowa. Co mi pozostało? Wziąć się w końcu za dyplom. Ale wezmę się jutro. Przemyślałem sobie ostatnio kilka rzeczy w nocy (co nie było łatwe, nadal się czuję otępiały) i nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków. Słucham dużo muzyki i czytam dużo książek. To taka terapia, trening utraconego rozumu do otwarcia sezonu pracy nad wykształceniem wyższym. Spoko byłoby zwariować jak Zelda Fitzegarld albo bawić się jak Kosiński, ale umrzeć w Mediolanie to jednak jest ostry przypał. Piszę o śmierci, gdyż dziś dzień wszystkich zmarłych. Jedną z takich atrakcji tego miasta jest plac, gdzie kiedyś powieszono zwłoki Mussoliniego i jego małżonki do góry nogami, co by się oswobodzony lud ucieszył. W sklepie chińskim (jedyny otwarty oprócz hinduskiego) widziałem dziś komplet zniczy. Takich skromnych, jak należy. Może powinienem zakupić i zapalić sobie w intencji powrotu kreatywności i myślenia. Brakuje mi dziś bardzo filmu ‘Znachor’ na podstawie powieści Dołęgi – Mostowicza. Od kilku lat, zawsze w ten posępny dzień uważnie oglądałem, ewokując sobie jeszcze większy smutek.

Smutnych świąt,
Janusz Głowacki

*Dziś zamiast uczty dla oka – strawa dla ucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz